Do czego służą kamertony? Czy narzędzie do strojenia instrumentów to jedyna ich zaleta?
O sprawczej mocy dźwięku w naszej kulturze mówi się niewiele, po mimo, że jej historia i zastosowanie sięgają niemal starożytności. Ówczesna Medycyna zwana dziś błędnie niekonwencjonalną używała ich niegdyś do leczenia różnych dolegliwości. Do Polski terapie kamertonami wprowadziła Barbara Romanowska ok 2005 r. Obecnie w kraju jest ok 2000 certyfikowanych specjalistów do przeprowadzania terapii kamertonami.
Zdaniem Mariusza Jarymowicza terapeuty z Naturalnego Centrum Zdrowia
Kategoria: Styl życia
Poznaj niesamowite właściwości Felinoterapii!
O tym, czym jest felinoterapia i do kogo jest adresowana, z Panią mgr Martą Niemiec-Fiutowską z Fundacji Na Zdrowie Zwierzęta Ludziom Ludzie Zwierzętom, rozmawia Ewa Domańska.
Wzajemne poznanie receptą na udane życie seksualne w związku
By można było mówić o dobrym dopasowaniu, powinny ze sobą współgrać następujące elementy takie jak osobowość, przyjaźń, szacunek i sfera seksualna, składające się na dobrze funkcjonujący związek dwojga ludzi. Każdy z tych elementów jest równie ważny i brak jednego z nich zubaża relację między partnerami. W odniesieniu do sfery seksualnej osoby, które chcą podjąć ze sobą kontakty seksualne, a zwłaszcza pragnące stworzyć dobraną parę powinny zwrócić uwagę na dopasowanie seksualne. Powszechnie wiadomym jest, że mężczyźni i kobiety różnią się poziomem libido. Kobiety posiadają go na znacząco niższym poziomie. Aby bardziej się dopasować seksualnie dobrze byłoby, gdyby te różnice nie były za duże. Kolejną rzeczą jest dopasowanie pod względem preferowanych sposobów pieszczot, ulubionych pozycji, a nawet stosowanie różnego rodzaju dodatków np. zabawek erotycznych, Najważniejsze, aby oboje partnerów wyrażało na to zgodę. Nie mniej istotny jest także zapach drugiej osoby, smak, kształt ciała czy wrażenia dotykowe. Z dobrze dopasowanym partnerem/partnerką stosunek seksualny staje się wtedy przyjemnością.
Nie ma reguły co do tego, kiedy pary powinny podejmować decyzję, że do siebie nie pasują. Dla jednych par jest to wiadome od początku, dla innych dopiero po wielu latach. Warto jednak rozpatrzeć wszystkie „za” i „przeciw”, zanim zwiążemy się z drugą osobą, żeby zminimalizować koszty rozstania. Ponadto zbyt duże różnice między partnerami, czy to w odniesieniu do rodziny pochodzenia, różnice w wykształceniu lub w zainteresowaniach, czy w niedopasowaniu seksualnym mogą, choć nie muszą być predyktorami rozpadu związku. Ostateczną rzeczą, która może o tym świadczyć jest wkradnięcie się do relacji między partnerami uczucia pogardy dla drugiej osoby. Wtedy z dużym prawdopodobieństwem związek umrze śmiercią naturalną.
Piękno związku, zwłaszcza sfery seksualnej opiera się na doznaniach psychicznych czyli uczuciowych i zmysłowych. Osoby niewidome mają większe trudności w nawiązywaniu nowych znajomości, ponieważ pierwszym etapem tego jest kontakt wzrokowy i idący za tym kontaktem uśmiech. Na szczęście z pośród wszystkich niepełnosprawności ta w najmniejszym stopniu wpływa na naszą seksualność. Nie tylko społecznie mamy większe przyzwolenie na naszą seksualność, ale również dzięki temu, że mamy lepiej rozwinięte i wrażliwsze inne zmysły takie jak słuch czy dotyk, jesteśmy postrzegani za dobrych i czułych partnerów seksualnych. Dzięki temu, że jako ludzie posiadamy wiele zmysłów i doświadczamy świat nimi wszystkimi, i w sferze seksualnej mamy możliwość korzystania z naszych pozostałych, sprawnych zmysłów, nie tracąc przyjemności z kontaktów seksualnych.
Większe problemy w sferze seksualnej mają osoby z trudnościami uwarunkowanymi anatomicznie czy fizjologicznie. Obecnie istnieje wiele sposobów radzenia sobie z tymi trudnościami. Do dyspozycji mamy zdobycze techniczne, różnego rodzaju urządzenia, gadżety, leki usprawniające zarówno fizycznie, jak i poprawiające doznania. Innymi możliwościami jest np. dobranie odpowiedniej, optymalnej pozycji dogodnej dla partnerów. Można wykorzystywać również w tym celu różnego rodzaju masaże, pobudzające. Nasze ciało jest mapą usianą punktami erogennymi, których pobudzenie może skutkować orgazmem, nie gorszym niż podczas typowego stosunku seksualnego. Rozwój medycyny także dostarcza nam nowych możliwości w postaci tabletek, iniekcji, maści czy kremów służących do poprawy jakości odczuwanych doznań lub poprawy funkcjonowania fizycznego w sferze seksualnej. Pomocne mogą być również wszelkiego rodzaju operacje plastyczne. Wszystko zależy jedynie od potrzeb i fantazji partnerów.
Osoby będące w związku mogą spotykać się z różnego rodzaju problemami zarówno na jego początku, jak i w czasie jego trwania. I tu jest duża rola dla seksuologa. Na początku drogi seksualnej pary seksuolog może służyć pomocą w procesie edukacji, budowaniu większej świadomości własnego ciała, potrzeb seksualnych oraz do rozwoju kompetencji pary. Na późniejszych etapach związku pary mogą zgłaszać się do seksuologa np. z dysfunkcjami seksualnymi, ale także z innymi problemami związanymi z relacjami w parze. Najistotniejsze jest to, aby nie wstydzić się swojej seksualności, a w razie konieczności nie bać się korzystać z pomocy seksuologa, który gwarantuje tajemnicę zawodową i szeroko pojętą pomoc.
Miłość nie ma barier. Wywiad Ewy Domańskiej z Julitą Tratnerską-Elbeshbishi
E.D.: – Co sprawiło, że zdecydowałaś się połączyć z człowiekiem wywodzącym się z tak odległej kultury?
J.T.-E.: – Od wczesnego dzieciństwa lubiłam się uczyć języka angielskiego. Zabiegałam oto, bym mogła uczyć się innych języków obcych i poznawać różne kultury. Gdy byłam małą dziewczynką chciałam być murzynką. Nie interesowały mnie zabawy w księżniczki, królewny modelki itp.
Zamiłowanie do kultury Afrykańskiej pozostało. Z przyjemnością słucham, muzyki gospel, w różnych okolicznościach poznaję ludzi wywodzących się z terenów Afryki. Silna potrzeba obcowania z Afrykańczykami sprawiła, że na jednym z portali randkowych znalazłam męża Egipcjanina.
E.d.: – Jako osoba niewidoma nie byłaś w stanie wszystkiego zweryfikować na podstawie tego co on do Ciebie Mówi. Czy naprawdę nie bałaś się bliższych bezpośrednich spotkań?
J.T.-E: – Tu przewrotna natura dała znać o sobie. Choć jestem otwarta, to pierwszej wiadomości nie odebrałam. Mąż jest Muzułmaninem a ja nie znałam wielu osób tego wyznania dlatego niewiele wiedziałam na temat ich religii, więc byłam ostrożna. Drugą wiadomość zdecydowałam się odebrać, bo była niebanalna i oryginalna. Odpisałam. Tak się zaczęła nasza znajomość. Po kilku miesiącach dzwoniliśmy do siebie. Po raz pierwszy pojechałam do męża z moją siostrą w ramach objazdowej wycieczki po Europie. Po kilku miesiącach spotkaliśmy się w Polsce na rodzinnej zorganizowanej imprezie, aż w końcu po dwóch latach trwania w relacji los nas połączył. Zastanawialiśmy się gdzie osiąść. Mąż już był w miarę ustabilizowany zawodowo w Niemczech a ja w Polsce. Jednak z uwagi na fakt, że jestem psychoterapeutką i w innym kraju musiałabym zdawać egzaminy potwierdzające kwalifikacje, zdecydowaliśmy, że będziemy mieszkać w Polsce.
E.d.: – Twój mąż nie znał polskiego. W jaki sposób się komunikowaliście?
J.t.-e.: – Zaczęliśmy od języka Niemieckiego. Nie było to łatwe, bo ja nie bardzo go znam. Zbiegiem czasu pojawił się łamany Angielski. Stopniowo zaczęliśmy wprowadzać Język Polski. Obecnie komunikujemy się po Polsku i po Angielsku.
E.D.: – Jakie dostrzegasz różnice po między Europejczykami, Polakami a Egipcjanami?
J.T.-E.: – Zacznę od pozytywnych. Egipcjanie są zdecydowanie bardziej radośni. Żyją tu i teraz, nie przejmują się przyszłością. Z natury są optymistyczni, otwarci i wrażliwi. Mój mąż jest zawsze na wszystko gotowy, lubi nowe wyzwania. Polacy raczej są zachowawczy, bardziej stresują się, że coś pójdzie nie po ich myśli. Martwią się wcześniej zaplanowaną przyszłością, a nie potrafią się koncentrować na teraźniejszości. Nasz naród cechuje negatywne przewidywanie następstw. Egipcjanie nie dopuszczają do siebie takich myśli. Jednak jak wszyscy mają też swoje trudne strony. Mają inny stosunek doczasu. Często się spóźniają nie do końca uznają umawianie się na konkretne godziny. Poza tym w Polsce kobiety bywają zazdrosne o inne kobiety. Ja byłam o męszczyzn. W kulturach arabskich mężczyźni wolą wieczory spędzać ze swoimi kolegami niż z żonami. Razem biesiadują, bawią się, miło spędzają czas. Dla mojego męża nietypowe było spędzanie w domu z żoną czasu. Teraz jak już poznał naszą kulturę i język, jest zdecydowanie lepiej.
E.d.: – Co sprawiało wam największą trudność we wdrażaniu się w związku zarówno małżeńskim, jak i międzykulturowym?
J.T.-E.: – Z mojej strony niewątpliwie podejście do czasu. Początkowo mój mąż potrafił się spóźniać nawet półtorej godziny. Przeszkadzało mi to zwłaszcza wtedy, gdy umawialiśmy się na jakąś usługę np. szliśmy na masaż na umówioną godzinę. Nikt nie respektował spóźnień, więc musieliśmy płacić pełną stawkę często niewykorzystaną w całości. Mąż zupełnie się tym nie przejmował. Bardziej widział problem w tym, że ja się tym stresuję, a nie w tym że korzystamy z połowy usługi, pomimo, że musieliśmy zapłacić za całą. Dla mnie zasada punktualności jest ważna. Jeśli chodzi o problemy ze strony męża to niewątpliwie alkohol stanowił barierę. Oczywiście nie piję zbyt dużo, raczej tylko na imprezach. Niestety początkowo był to duży problem bo religia Muzułmańska wyklucza spożywanie alkoholu. Po jakimś czasie udało się wypracować kompromis, że podczas spotkań towarzyskich mogę sobie trochę wypić.
E.d.: – Czy udało się od razu pozostać przy wyznawanych religiach?
J.t.-e.: – Tak. Islam dopuszcza związki z wyznaniami monoteistycznymi, czyli z Islamistami, Żydami i Chrześcijanami. Ważne jest żeby osoba wierzyła w Boga. Nie miałam nigdy problemu z moimi praktykami religijnymi. Mąż je wspiera. Pomaga mi docierać do kościoła wtedy kiedy ja tego chcę. W drugą stronę działa to podobnie. Szanuję jego modlitwy w każdym miejscu, w którym jesteśmy. On też przestrzega tego, by modlić się pięć razy dziennie. Razem obchodzimy Boże narodzenie i Wielkanoc. Mąż pomaga mi ubrać choinkę. Nauczył się z Youtube jak to należy robić. Co roku przywozi mi żywe drzewko. Lubię celebrować różne święta a mąż wie, że jest to dla mnie bardzo ważne. Pomaga mi w tym, bo chce sprawić mi radość.
E.d.: – Wiem, że bardzo lubisz muzykę. W naszej kulturze istnieje przekonanie, że muzyka w Koranie jest negatywnie postrzegana gdyż może wzbudzać niewłaściwe emocje, co za tym idzie prowadzić do czegoś złego. Czy Możesz słuchać muzyki w obecności męża?
J.T.-E.: – Mąż uwielbia muzykę. Słucha zarówno wykonawców Arabskich, jak i Polskich. Przypadli mu do gustu wielcy artyści np.: Hanna Banaszak, Zbigniew Wodecki, Seweryn Krajewski.
E.d.: – Czy jako osoba niewidoma dostrzegasz bariery utrudniające funkcjonowanie w związku międzykulturowym?
J.t.-e.: Większą barierę widzę u Polaków. Generalnie dużo myślimy, boimy się co powiedzą inni. Mojego męża w ogóle nie interesuje co kto powie na nasz temat. W Islamie jest zupełnie inne podejście do niepełnosprawności. Osoby takie są szczególnie wybrane przez Boga, bo taka osoba została obdarzona większym cierpieniem niż inni, więc ma tu na ziemi coś do załatwienia. W kulturze arabskiej są przez to trochę uprzywilejowane. Mam wiele koleżanek polek, które wyszły za mężów arabskich, i widzę, że mają oni do mnie wielki szacunek. W tej kwestii może mieć znaczenie również fakt, że jestem psychologiem. Psychoterapeuta w ichniej mentalności to doktor.
Diagnoza: rak. I co dalej?
Ile będę żyć? To dla wielu pacjentów oczywiste pytanie po diagnozie nowotworowej. Lekarze jednak zwracają uwagę, że nikt odpowiedzi na to pytanie nie zna, także jeśli chodzi o ludzi zdrowych. Podkreślają, że w związku z tym istotniejsze wydaje się inne pytanie: jakie będzie moje życie? O tym właśnie traktuje książka z zapisem rozmów z kobietami, które zachorowały na raka jajnika.
Jej tytuł to: „Jak motyl. Odczarować mity”, a jej bohaterki to siedem kobiet, które zachorowały na raka jajnika. Nie bez powodu ten nowotwór postrzegany jest jako cichy i podstępny zabójca: brak wczesnych objawów i skutecznej profilaktyki sprawiają, że większość pacjentek trafia do lekarza w stadium zaawansowanym z rozsiewem na inne narządy, a wtedy szanse na odzyskanie zdrowia zdecydowanie maleją.
Pacjentki nie są jednak bez szans: w ostatnich latach doszło do przełomu w leczeniu tego nowotworu.
Kobiety, które podzieliły się swoimi historiami wskazują, że dobra opieka medyczna to nie wszystko.
Łykasz witaminy na piękne włosy, na jędrną skórę – a na oczy? O nie też trzeba dbać od środka!
Każda z nas marzy o jędrnej skórze i mocnych, pięknych włosach. Z tego powodu stosujemy nie tylko kosmetyki, które pozwalają na ich zewnętrzną ochronę, ale przyjmujemy również witaminy i mikroelementy „zabezpieczające” i wzmacniające włosy i skórę od wewnątrz. Ten sam mechanizm powinien dotyczyć również… oczu. Jednak czy dbamy o nie równie troskliwie jak o skórę, włosy i paznokcie?
Codzienne rytuały
Kobiety mają swoje poranne lub wieczorne nawyki pielęgnacyjne, by skóra była nawilżona, piękna, a włosy lśniące. Dla promiennego wyglądu poświęcamy czas i sięgamy po specjalne kosmetyki, dobierając je do typu naszej cery. Jednak, by nawilżenie było na odpowiednim poziomie, sam balsam to trochę za mało. Należy także pić dużo wody (1,5-2 l dziennie) oraz pamiętać, że kondycja naszego organizmu zależy również od aktywności fizycznej i zbilansowanej diety. Coraz częściej zwracamy uwagę na to co jemy. Niestety nawet zdrowe menu może nie dostarczyć nam wszystkich potrzebnych składników odżywczych na odpowiednim poziomie. Dlatego do codziennych rytuałów dołączamy również suplementację witamin. Stosujemy kapsułki, które w swoim składzie mają witaminy A, C, D czy E, dzięki czemu pozytywnie wpływają na naszą witalność i odporność.
Jednak czy o całe nasze ciało dbamy tak samo starannie? W tych codziennych rytuałach często zapominamy o… oczach! A to one nieustannie wystawiane są na wielogodzinny kontakt z ekranami emitującymi niebieskie światło, które je męczą i wysuszają. Oczy każdego dnia, już od pierwszych minut po przebudzeniu, ciężko pracują, dlatego warto poświęcić im odrobinę uwagi przy codziennej pielęgnacji. By poprawić ich kondycję też musimy zadbać o nie „od środka”. To znaczy, że też powinniśmy dostarczyć im niezbędnych składników, by dobrze funkcjonowały, nie piekły, nie wysychały i nie występowało zaczerwienienie. To nic trudnego, skoro wspieramy już nasze dobre samopoczucie poprzez suplementację, wystarczy do codziennego zestawu dołączyć kapsułki zawierające ważne dla oczu kwasy DHA, witaminę C i E, a także luteinę, zeaksantynę oraz cynk.
Czy seksualność niepełnosprawnych to mit?
Rozmowa Ewy Domańskiej z Iloną Kraśnicką, Seksuologiem Klinicznym
Ewa Domańska: – Dlaczego sex to wciąż chwytliwy temat?
Ilona Kraśnicka: – Seks to jedna z największych potrzeb człowieka. Ma ona instynktowne podłoże. Człowiek wywodzi się z gatunku ssaków, więc jest istotą stadną. Podobnie jak inne gatunki ma potrzebę kopulacji. Problemy seksualne w naszej kulturze wciąż stanowią temat tabu. Od zawsze „Zakazany owoc najbardziej smakuje.”
E.D.: – Czy zaspokajanie fizycznych potrzeb na pewno jest priorytetem? Czy postawienie punktu ciężkości na aspekt cielesny nie zdegraduje miłości jako uczucia?
I.K.: – Miłość jest szerszym pojęciem. W jej skład wchodzi seks, szacunek, potrzeba bliskości, wszelkie relacje potrzeby czułości opiekuńczości itd. Seks jest tylko jednym z elementów miłości, Od nas zależy jak będziemy postrzegać miłość i czy nie będziemy jej utożsamiać z seksem.
E.D.: – W naszej kulturze religia w dużej mierze wyklucza seks, traktuje go wręcz jako coś nie etycznego?
I.k.: – Rzeczywiście religia wyklucza seks przed małżeński, poza małżeński. Dopuszcza jedynie seks małżeński w celach prokreacyjnych. Nie ma więc miejsca na żadną inność. Na auto erotykę,na piękno płynące z seksualności człowieka. Patrząc na seks jak na karę, kościół ogranicza nas.
E.D.: – Mówi Pani, że seks to piękny element człowieczeństwa. Co szlachetnego może nam dać skoro tak ładnie to nazywasz?
I.k.: – Zaspokojenie, przyjemność, poczucie, że jest się człowiekiem, poczucie bycia potrzebnym, bliskim, kochanym.
E.D.: – Dlaczego seks wciąż wzbudza sensacje w kontekście osób niepełnosprawnych?
I.K.: – Istnieje przekonanie, że osoby niepełnosprawne są aseksualne. Często rodzice dzieci niepełnosprawnych w trakcie wychowywania nie są świadomi potrzeb seksualnych dzieci, dlatego nie dają swoim pociechom pełnej możliwości doświadczania i odbierania różnych bodźców. Często jest to strach przed masturbacją, niewłaściwym rozładowaniem emocjonalno-hormonalnym a przede wszystkim ze wstydu edukowania seksualnego w domach. Dzieci niepełnosprawne i pełnosprawne rozwijają się tak samo. Może się zdarzyć, że chore dziecko na skutek sterydów szybciej osiągnie dojrzałość seksualną i co za tym idzie będzie miało instynktowne potrzeby popędu. Różnica po między dziećmi zdrowymi i niepełnosprawnymi polega na nieco innej socjalizacji. Potrzeby seksualne dziecka z jakąś dysfunkcją spychane są na margines. Zwykle przekłada się to na brak wsparcia dziecka w procesie jego rozwoju płciowego – zwłaszcza dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. Nie podejmuje się tematów właściwej higieny, masturbacje traktuje się jako temat tabu, a na omawianie norm i zachowań nie ma czasu. Poza tym pokutuje pogląd, że osoba niepełnosprawna jest mniej wartościowa. To niezwykle istotna sprawa mająca wpływ zarówno na ukształtowanie psychiki osoby niepełnosprawnej, jak i jej potrzeb seksualnych. Jeśli osoba niepełnosprawna utwierdzana jest w przekonaniu, że na skutek swoich uszkodzeń jest gorsza, nie atrakcyjna, blokuje się jej potrzeby. W taki sposób dochodzi do zaburzeń. Trudny temat, więc niewygodny. Takie najlepiej pomijać.
E.d.: – Czy rozbudzanie sfery seksualnej na pewno należy do zadań rodziców?
I.k.: – Nie rozbudzanie, lecz nauczenie radzenia sobie z problemem. Gdzie wypada? Co wypada? Co jest naturalne na różnych etapach rozwoju.
E.d.: – Wiele ostatnio mówi się o rozwoju świadomości seksualnej już od najmłodszych lat. Pojawiają się pomysły żeby już w przedszkolach powstawały miejsca, w których mali chłopcy mogli by zaspokajać swoje potrzeby. Jak Pani się na to zapatruje?
I.k.: – Na etapie przedszkolnym raczej położyła bym nacisk na zagrożenia jakie czyhają na dziecko, które łatwo nawiązuje kontakt i wchodzi w relacje z nieznajomą osobą. Zaspokajanie potrzeb to nieporozumienie. Mali chłopcy nie potrzebują zaspakajać swoich potrzeb w taki sposób. Wiek przedszkolny charakteryzuje się tym, że jest duża ekspresja seksualności polegająca na zgłębianiu ciekawości na temat ciała. Dzieci wówczas lubią bawić się w lekarza, podglądać innych, pokazywać sobie siebie nawzajem. To swoisty podświadomy dziecięcy ekshibicjonizm wynikający z ciekawości a nie pobudek seksualnych. Dlatego edukacja ukierunkowana na rozwój jest potrzebna, natomiast zaspokajanie potrzeb, to niezrozumiały wymysł.
E.d.: – W Polsce edukacja seksualna ma jeszcze wiele do zrobienia. Jaki skutek przynosi propagowanie działań prewencyjnych w innych krajach?
I.k.: – W Europie zachodniej jest dużo większa świadomość seksualna, co sprawia, że nie jest to temat tabu. W Stanach Zjednoczonych na podstawie wielu badań dotyczących edukacji seksualnej wynika, że dzięki prawidłowej edukacji seksualnej z roku na rok spada liczba niechcianych ciąży gdyż wdrażana jest wiedza na temat właściwego stosowania antykoncepcji. Ponadto jest mniejszy procent chorób wenerycznych przenoszonych drogą płciową. Niewątpliwym atutem edukacji seksualnej w krajach skandynawskich czy USA jest traktowanie wiedzy nie jako środka do celu, tylko jako niezbędnego narzędzia. Przekazywanie wiedzy nie koniecznie musi łączyć się z potrzebami konsumpcyjnymi. Wiedza jest po to, by umieć z niej korzystać.
E.D.: – Seksualne potrzeby ludzie mają już od zarania dziejów. Dlaczego więc obecnie jest tak duże i nagłe zainteresowanie seksualnością?
I.k.: – Wiedza o naszej anatomii i fizjologii oczywiście jest potrzebna. Wynika to z przyspieszonego rozwoju hormonalnego spowodowanego chemią i tym co daje nam środowisko. Dotyczy to zwłaszcza dziewczynek. Potrafią one rozpocząć swój cykl menstruacyjny już w wieku 7-8 lat. Kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat temu miesiączki pojawiały się zdecydowanie później. Nie było bowiem potrzeby na przygotowywanie dzieci na umiejętność radzenia sobie z problemami menstruacyjnymi. Oczywiście wiedza ta potrzebna jest nie tylko dziewczynkom, dlatego Ważne jest by o tym mówić. Poza tym edukacja seksualna to nie tylko seks. Już jako noworodki wszyscy przychodzimy na świat jako istoty seksualne i nie ma to nic wspólnego z intymnym zbliżeniem dwóch płci. Świadczy o tym choćby potrzeba doświadczania różnych bodźców. Ciągle nie dociera do wielu z nas, że edukacja seksualna to nie tylko wiedza o zaspokajaniu potrzeb związanych ze zbliżeniem płciowym. To zdecydowanie szerszy temat, który zostaje spychany na plan boczny.
Jak radzić sobie z ukąszeniami owadów i pajęczaków
Lato rozkręciło się na dobre, a wraz z nim wrócił problem gryzących owadów. Choć zazwyczaj tego rodzaju ukąszenia nie są groźne, a ich efekty – opuchlizna i swędzenie – znikają po kilku dniach, to jednak czasem wiążą się z bólem, dyskomfortem i innymi przykrymi dolegliwościami, a nawet zagrożeniem życia. Dowiedz się, na co trzeba szczególnie uważać.
Pszczoły, osy, pająki, komary, meszki, kleszcze, gzy, szerszenie…. Warto być przygotowanym na ich ewentualne ugryzienia, zwłaszcza u najmłodszych, szczególnie, że w ich przypadku nie możemy być pewni, czy nie wystąpi silna reakcja alergiczna.
Jeśli wiemy, że dziecko jest uczulone na jad owadów, to koniecznie pamiętajmy, aby mieć przy sobie zastrzyk z adrenaliną (tzw. EpiPen), który należy podać niezwłocznie po ukąszeniu.
„Warto zaopatrzyć się także w leki przeciwhistaminowe, które co prawda nie zastąpią zaaplikowania adrenaliny, ale w sytuacjach awaryjnych złagodzą objawy wstrząsu do czasu przyjazdu karetki. W momencie, gdy ukąszenie zdarza się po raz pierwszy i nie wiemy, czy u dziecka może wystąpić poważna reakcja alergiczna, kluczowa jest obserwacja. Najczęstszymi objawami wstrząsu anafilaktycznego są: przyspieszone tętno, zawroty głowy, wymioty i biegunka, a czasem także trudności z oddychaniem i utrata świadomości. W takiej sytuacji powinniśmy natychmiast wezwać pogotowie – radzi Grażyna Jędrzejczyk, lekarz pediatra z Centrum Medycznego CMP.
Także owady mogą przenieść czerwonkę
To oczywiście skrajne sytuacje, jednak warto być przygotowanym także na te z pozoru błahe. Dzięki temu nie tylko przyniesiemy dziecku ulgę, ale także zapobiegniemy rozprzestrzenianiu się chorób przenoszonych przez niektóre owady.
Kłótnie w związku: zwykle świadczą o tym, co bardzo ważne i niedostrzeżone
Kłótnie nie zawsze są złe. Często oznaczają, że nam zależy, że próbujemy załatwić coś istotnego. Ale kłócić się trzeba umieć – w przeciwnym razie stają się destruktywne. Sprawdź, co o anatomii kłótni mówi psycholog Marta Wróbel-Rakowska z Centrum Terapii Dialog.
Kochamy się, jesteśmy razem, a jednak się kłócimy. Dlaczego?
Najczęściej kłócenie się jest sposobem na wyrażenie emocji takich jak gniew i złość. Czasami powodem kłótni są emocje i stres w ogóle niezwiązane z sytuacją, o którą się kłócimy, czy z naszym związkiem. Tak się dzieje, gdy w ciągu dnia zbieramy i przeżywamy różne emocje, napięcia i z całym tym bagażem docieramy do domu. On tam nie znika. Radzimy sobie z nim na różne sposoby. Zdarza się, że w sposób konstruktywny i zdrowy – na przykład bierzemy kąpiel, uprawiamy sport, ale czasem robimy też mniej pożyteczne rzeczy i jedną z nich jest kłótnia, która bywa najszybszym i dość łatwym sposobem wyładowania napięcia.
Zwykle jednak, kiedy się kłócimy, to znaczy, że coś jest dla nas ważne, na czymś, na kimś nam zależy. W relacji często kłócimy się dlatego, że chcemy, aby nasz związek był „jakiś”, np. czuły, romantyczny albo pełen przygód. Ponadto zwykle chcemy, aby był idealny i na początku nawet taki nam się wydaje. Ale z biegiem czasu okazuje się, że wcale nie jest idealnie i nasze marzenia się nie spełniają. Pojawia się więc złość, zaczynamy walczyć o nasze niezaspokojone potrzeby. Nie zawsze jednak jasno zdajemy sobie sprawę, czego nam tak naprawdę brak, czego potrzebujemy lub czego byśmy nie chcieli.
Czy kłótnie są lepsze niż ich brak?
Najczęściej tak. Jeżeli się kłócimy, to znaczy że nam zależy. Próbujemy coś z tym zrobić, więc jest to element działania. Oczywiście zdarza się, że kłótnie są destrukcyjne – jeśli jest ich za dużo, jeśli w trakcie dzieją się rzeczy, które niszczą relację, np. krytyka, poniżanie drugiej strony. To nie prowadzi do niczego dobrego. Warto zdawać sobie sprawę z tego, że kłótnia może być energią dającą szansę na to, żeby otworzyć się przed partnerem i zakomunikować coś ważnego, pokazać – nie tylko za pomocą słów, ale też emocji i zaangażowania.
Ale kłótnie nie zawsze są dobre…
Oczywiście, nie każda kłótnia przynosi coś dobrego. Te niedobre często są wynikiem tego, że nie umiemy mówić o swoich potrzebach i pragnieniach. Pokazują, że mamy kłopoty w komunikacji. Kiedy czujemy, że tak jest, warto przyjrzeć się, o co tak naprawdę nam chodzi.
Bo czasami nie bardzo zdajemy sobie sprawę z tego, co jest dla nas ważne. Często kłótnie dotyczą rzeczy, wydawałoby się, błahych, na przykład nieposprzątania po kolacji. Czasem warto się zastanawiać, z czego ta kłótnia wynika, dlaczego te wydawałoby się – proste do rozmowy tematy – wcale w tej najbliższej relacji takie nie są.
Jak możemy się tego dowiedzieć?
Kiedy nie możemy dojść do porozumienia, czy idziemy dzisiaj do knajpy z włoskim czy z hinduskim jedzeniem, albo czy pójdziemy na rower, czy popływać i zaczynamy się o to kłócić, a ta kłótnia eskaluje, to warto zatrzymać się i zastanowić się dlaczego tak jest.
Świetne efekty daje metoda porozumienia bez przemocy. To sposób komunikowania się, którego twórcą jest Marshall Rosenberg. Polega na skupieniu uwagi na uczuciach i potrzebach własnych oraz rozmówcy, a posługuje się także specyficznymi formami języka, co pozwala na ograniczenie możliwości wystąpienia przemocy w dialogu.
Taki empatyczny wobec siebie i partnera sposób komunikacji ma doprowadzić do pojednania, do rozwiązania konfliktu, przy jednoczesnym pozostaniu uważnym na własne potrzeby oraz emocje.
Jak to się odbywa?
Pierwszym szalenie ważnym etapem jest skupienie się na sobie, przyjrzenie się sytuacji, temu, co ja w danym momencie/sytuacji czuję, czego ja potrzebuję. Więc gdy kłócimy się na przykład o urlop – w górach czy nad morzem i mamy poczucie, że nigdy nie możemy dojść w tej kwestii do porozumienia, że utknęliśmy we wzajemnej złości i żalu, że druga osoba nie chce nam dać tego, na czym nam zależy, że coś na nas wymusza, to przyjrzyjmy się najpierw temu, jakie potrzeby stoją za tym, że tego chcemy. Jeśli moją propozycją był wyjazd nad morze i o to walczę i nie chcę odpuścić, to jaka potrzeba za tym stoi? Co się ze mną dzieje, kiedy myślę o wyjeździe nad morze, jakie mam skojarzenie z tym miejscem, wspomnienia, wyobrażenia o tym wyjeździe? Niewykluczone, że w rezultacie zobaczę wtedy, że oprócz złości na partnera czuję na przykład jakąś tęsknotę, może potrzebuję odpoczynku, spokoju, ciszy zwolnienia tempa i czuję, że właśnie tam to osiągnę. Kiedy to sobie nazwę, łatwiej będzie mi wyjść z takim komunikatem do partnera i pokazać mu, o co mi tak naprawdę chodzi.
Wtedy jest czas na kolejny krok – przyjrzenie się temu, czego potrzebuje partner. Może jemu zależy na aktywności, ruchu, na jakimś rodzaju zabawy, działaniu.
Jeżeli zdamy sobie sprawę z tego, jakie potrzeby związane są z tym, o co walczymy, to okazuje się, że łatwiej jest się dogadać i porozumieć. Chodzi o to, żeby się nawzajem słuchać. Warunkiem jest wrażliwość na to, co druga osoba mówi i zrozumienie. Znacznie łatwiej jest się porozumieć, kiedy rozmawia się o swoich potrzebach. Trudno zaś wtedy, gdy koncentrujemy się na obwinianiu i oskarżaniu drugiej osoby o to, że nie daje nam tego, czego chcemy.
Jednymi z najczęstszych są kłótnie o podział obowiązków domowych. Czy za nimi też kryją się jakieś potrzeby?
W każdej parze taka kłótnia może dotyczyć czegoś innego i ważnego. Warto pamiętać, że znaczenie ma też to, z jakimi doświadczeniami wchodzimy w związek, zarówno z domu rodzinnego, jak i poprzednich relacji. Wyobrażenie podziału obowiązków często wiąże się z przekonaniem co do najlepszego modelu, często tego z domu rodzinnego. Ale doświadczenia partnerów mogą się znacznie różnić: czyli na przykład u mnie w rodzinie było tak, że mama nie pracowała i zajmowała się domem, a tata pracował i w związku z tym nie brał na siebie obowiązków domowych, zaś partner pochodzi z domu, w którym to właśnie ojciec przejął na siebie obowiązki domowe, a matka zajmowała się pracą zawodową, albo dzielili się tymi obowiązkami po równo. Jeśli więc mamy różne doświadczenia i wspomnienia z domu rodzinnego, a także różne oczekiwania, to robi się kłopot.
W takiej sytuacji pomóc może uświadomienie sobie, z czego wynika moje przekonanie, którego się tak sztywno trzymam, a potem odpowiedź na pytanie, czy naprawdę tak musi być w mojej relacji. Uświadomienie sobie odpowiedzi na nie sprawi, że będę skłonna bardziej otworzyć się na to, czego chce partner. Trzeba się nawzajem posłuchać i usłyszeć, jak kto sobie wyobraża podział obowiązków, a potem uzgodnić, jak ma wyglądać to u nas.
Najlepiej oczywiście zrobić to na początku wspólnego zamieszkania, choć częściej nie uzgadniamy takich rzeczy, bo jesteśmy przekonani, że jakoś to będzie albo pewni, że partner ma dokładnie taką samą wizję relacji i podziału obowiązków jak ja. Potem okazać się może, że wcale tak nie jest. Mamy więc wizję związku idealnego, w którym wiele rzeczy układa się samo, życie jednak weryfikuje takie wyobrażenia i często jednak trzeba wiele spraw dogadać. To może pomóc uniknąć wielu trudnych sytuacji później.
Taką rozmowę można odbyć na każdym etapie związku, nie ma tak, że potem już nie wypada wracać do tego tematu. Kiedy zauważamy, że coś jest nie tak potraktujmy to jako impuls do rozmowy i uzgodnienia jak to ma wyglądać. Może taki podział obowiązków rozwiąże część naszych problemów. To, jak się poczujemy po takiej rozmowie, będzie dla nas sygnałem, czy naprawdę o to chodziło.
Co jeszcze może kryć się pod złością na przykład o rozrzucone na podłodze skarpetki?
Czasami jest to tylko złość, że znowu skarpetki leżą na ziemi, a nie w koszu na brudną bieliznę. Ale czasami ta bardzo prozaiczna sytuacja może wiązać się z dużo ważniejszymi tematami. Kiedy na przykład widzę, że mój partner nie zmywa po sobie naczyń albo ogląda wieczorem telewizję zamiast położyć się ze mną do łóżka, może to przywoływać skojarzenia z jakimiś doświadczeniami z przeszłości. I zamiast zwykłej złości na to, że tak postępuje poświęcamy tej sytuacji o wiele więcej uwagi niż to warte, np. wyobrażamy sobie, że nasz partner nie dba o nas, nie szanuje nas, nie kocha.
Jeśli miałam w przeszłości takie doświadczenie z rodziną, że czułam się tam nieważna, pomijana, to wtedy łatwo mi pomyśleć, że taki niepozmywany talerz znowu oznacza, że nikt się ze mną nie liczy, jestem nieważna dla swojego partnera. Jeżeli byłam traktowana w sposób agresywny, to mogę to odbierać wręcz jako wrogość albo złośliwość.
Jednak jeśli miałam dobre relacje z bliskimi, dom, w którym byłam słuchana, gdzie moje potrzeby były spełnione, wtedy najczęściej widzę tylko brudny talerz, a nie wyraz braku zaangażowania, pogardy czy złego traktowania.
Jak zacząć rozmowę i nie wywołać kłótni, kiedy mamy w sobie dużo złości w związku z jakąś sytuacją, gdy jesteśmy zawiedzeni zachowaniem partnera?
Kłótnie są potrzebne, ale takie, w których wyrażamy naszą złość i gniew, a nie takie, w których stajemy się agresywni, przymuszamy i dominujemy drugą osobę. Jeśli oprócz gniewu towarzyszy nam w kłótni rozczarowanie, zawód, to najczęściej okazuje się, że partner albo ten związek czegoś istotnego nam nie daje.
Zawód to uczucie większego kalibru niż sama złość czy gniew, dlatego ważne jest, żeby próbować o tym rozmawiać i wyjaśnić. Tylko to zwiększy szanse na to, że coś się zmieni.
Pierwszym punktem jest sprawdzenie, co wywołało zawód, co to za sytuacja lub zachowanie wywołuje u nas takie uczucie. Np. chcemy umówić się popołudniu na randkę, a partner mówi, że musi zostać dłużej w pracy. Jeśli oprócz zwykłego rozczarowania odczuwam wtedy złość, smutek i zawód, to dobrze jest sprawdzić, jak interpretuję to zachowanie mojego partnera i jakie moje zawiedzione potrzeby stoją za tymi emocjami. Może to potrzeba bliskości, pobycia tylko razem, a może poczucie odrzucenia? Jeśli już mam te informacje, to mogę skierować do swojego partnera prośbę w tej sprawie. I to leży po mojej stronie, a nie partnera, żeby swoje uczucia i potrzeby zakomunikować, a na dodatek poprosić o coś. Bywa to oczywiście bardzo trudne.
A co, jeśli on na to nie odpowie?
Robi się kłopot. Bo to, co jest ważne w tym momencie, to żeby bliska osoba odpowiedziała tym samym – wyrażeniem swoich uczuć i potrzeb.
Powody odwołania randki mogą być różne – może partner jest bardzo zestresowany pracą, może musi czegoś dopilnować i dlatego odmawia lub ciągle przekłada randki. Ale może powód dotyczy związku, w którym coś nie gra i partner unika konfrontacji. Warto w tym momencie zaznaczyć, że jeśli pojawia się problem, to możemy się kłócić i walczyć, ale możemy też się wycofywać. To jest inny sposób radzenia sobie z czymś, czego nie chcemy. Często nawet sobie tego nie uświadamiamy.
On nie mówi, że coś mu przeszkadza, a my tego „nie zauważamy”?
Dokładnie. To bywa trudne, bo w związku z kimś, kto jest nam bardzo bliski, chcielibyśmy najwięcej dostać, ale też jednocześnie najbardziej boimy się odrzucenia, boimy się odsłonić. Nikt nie może nas tak bardzo zranić, jak ta najbliższa nam osoba. Powiedzenie: „To zachowanie mnie zabolało, przeszkadza mi, boję się ciebie stracić albo brakuje mi czegoś, czuję się niepewny” – bywa tak trudne, że czasami potrzebna jest pomoc terapeuty. Wtedy warto się po nią udać.
Kiedy czujemy, że nie wszystko jest tak, jak sobie wymarzyliśmy, powinniśmy dążyć do idealnego związku?
Do idealnego nigdy. Warto nie tracić nadziei na bliskość, nawet kiedy czasami nie uda nam się dogadać. Dobrze jeśli zdajemy sobie sprawę z tego, co jest nie tak, bo wtedy mamy szansę coś z tym zrobić. Jeśli te „niedogadania” nie są nadmiarowe, jeśli raz traci jedna osoba, raz druga, to można zaakceptować, że nasz związek nie zawsze da nam to, czego oczekujemy i że nie jest idealny. To nic złego. Związek z założenia nie jest idealny i jeśli pogodzimy się z tym i pożegnamy z tą iluzją, będzie nam łatwiej. Można mimo to mieć poczucie szczęścia i spełnienia.
Inaczej jest, kiedy zawsze tylko jedna osoba musi z czegoś rezygnować, coś poświęcić – taka nierówność bardzo szkodzi związkowi.
Co zrobić, gdy w czasie kłótni zaczynamy obwiniać się o błędy i sytuacje, które popełniliśmy w przeszłości?
Najlepiej, aby kłótnia dotyczyła konkretnie tej jednej rzeczy, jednej sytuacji, jednego wydarzenia, jednej sprawy, a nie była kłótnią o wszystko, co się wydarzyło wcześniej. Tylko wtedy ma szansę doprowadzić do rozwiązania, a nie pozostawić nas w poczuciu złości.
Dobrze się trzymać tej zasady, choć to może być trudne. Bo kiedy się kłócimy, często nagle przypominają nam się wszystkie złe momenty z przeszłości naszej relacji. Tak działa nasz mózg, to jest takie nasze ewolucyjne przystosowanie, że trudne, bolesne momenty zapamiętujemy lepiej – ma nas to motywować do ucieczki w sytuacji zagrożenia. I wtedy łatwo o niesprawiedliwe słowa „ty nigdy…”, „ty zawsze…”.
Z pomocą może przyjść tu nasza głowa, żeby próbować namawiać siebie samego, aby tego nie robić. Ale warto też wyciągnąć wnioski, że jeżeli jakiś temat wraca do nas tak często, a z nim złe emocje, to zwykle jest to coś ważnego, co nie zostało odpowiednio rozwiązane, zadbane. Nasze rozczarowanie, żal, który mieliśmy o tę sytuację, nie zostały do końca przepracowane, przeżyte, nazwane. Być może nie dostaliśmy od naszego partnera tego, na co liczyliśmy w tej sytuacji. Może zrozumienia, przeproszenia, albo po prostu wysłuchania. Może jednak warto wrócić do tej sytuacji, bo dotyczy czegoś głębszego w naszej relacji.
Czasem po prostu nie umiemy odpuścić, wybaczyć…
Tak, i nosimy w sobie te krzywdy, które ciągle do nas wracają. To może być problem w relacji, ale może to być też jakiś nasz problem osobisty, którym warto się zająć bardziej indywidualnie.
Bo może partner nie dał nam tego, co w tej sytuacji było nam potrzebne: nie przeprosił nas za to, źle zareagował. Ale może mam złe doświadczenia z przeszłości, jakieś silne zranienia, które teraz sprawiają, że każda nowa krzywda zostaje we mnie bardzo mocno i choć dostanę to, co powinnam w takiej sytuacji, nadal nie mogę wybaczyć.
W każdym razie jeśli coś do nas często wraca, to jest to sygnał, że chodzi o coś ważnego. Powinniśmy wtedy usiąść z partnerem i porozmawiać, dlaczego to tak często wraca, o co w tym chodzi. Powinniśmy zajrzeć w swoje uczucia, we wspomnienia, przyjrzeć się skojarzeniom i powiedzieć partnerowi wprost: ja potrzebowałam wtedy od ciebie tego czy czegoś innego i tego nie dostałam, porozmawiać o tym, dlaczego tak się stało i dlaczego to w sobie noszę.
Co zrobić w sytuacji, gdy jeden z partnerów podczas kłótni zamyka się w sobie i nie chce rozmawiać?
To jest bardzo trudne i dość częste. Terapeutka Sue Johnson, która zajmuje się terapią skoncentrowaną na emocjach nazywa taki wzorzec relacji „polką protestacyjną”. Według niej jest kilka wzorców bycia w relacji. Najczęstsza jest taka, kiedy szukamy winnego i nawzajem obwiniamy się i walczymy ze sobą.
Kolejny, gdy oboje się wycofujemy, nie komunikujemy się ze sobą, nie mówimy o tym co nas boli, dotyka, złości i odsuwamy się od siebie.
I następny to właśnie polka protestacyjna, która polega na tym, że jedna osoba walczy, domaga się czegoś, chce ustaleń, a druga się wycofuje, co najczęściej wywołuje jeszcze większą złość u tej pierwszej osoby i jeszcze większe wycofywanie się jej partnera. Takie wycofanie jest bardzo często reakcją obronną na atak. Nie umiemy sobie radzić ze złością, która nas dotyka, często ma to korzenie w przeszłości i teraz powielamy taki wzorzec.
Paradoks polega na tym, że im bardziej jeden partner naciska, tym bardziej drugi się wycofuje. A im bardziej ten drugi się wycofuje, tym bardziej pierwszy naciska. I mamy błędne koło.
Co więc zrobić żeby z tego wyjść?
Często osoba atakowana myśli: „Skoro ona/on mnie rani, atakuje, ciągle jest ze mnie niezadowolona/y, jedyne co mogę zrobić to odsunąć się”. A ta druga ma przekonanie: „Muszę naciskać, wymuszać jakąś reakcję, bo on/ona ciągle nie reaguje”. Trzeba wtedy zajrzeć głębiej. Często osoba, która walczy, robi to dlatego, że kocha, że jej zależy i taki ma sposób domagania się tego czego potrzebuje, np. poczucia bezpieczeństwa czy uwagi. I równie często ta druga osoba także chce tego samego, ale tak bardzo boi się to pokazać i tego że może zostać zraniona, że woli się odsunąć, aby nie odczuwać bólu. Jeżeli udrożnimy komunikację między sobą najczęściej udaje się dogadać. W rozmowie najlepiej skupiać się jednak na sobie, a nie na partnerze.
Jak to?
Bo to, co nas pozytywnie wzmacnia, napędza, nakręca, gdy mamy dużo złości w sobie, to mechanizm szukania winnego. Dlatego, gdy złoszczę się, kiedy partner milczy, gdy znowu nie wrócił do sypialni na noc, najczęściej krzyczę na niego z tego powodu. A on właśnie wtedy się wycofuje i ucieka. Zamknięte koło.
Trzeba się zastanowić, co ja takiego czuję, czego się boję, że unikam. A kiedy czuję złość, próbować dotrzeć do tego co jest pod tą złością. Najczęściej są to obawy o to, że ktoś nas zrani, że coś stracimy, że nie będziemy blisko, że nie będziemy ważni dla drugiej osoby. Jeśli dotrzemy do tej obawy, to mamy już drogę do tego, żeby zacząć o tym mówić. Jeśli powiemy o swojej obawie, to mamy szansę na to, że ta druga osoba nas zrozumie.
Można wyjść z narastającej kłótni?
Dobrze jest się zatrzymać. Oczywiście zależy to od naszych temperamentów i naszego wyposażenia neurologicznego. Bo możemy być „gorącymi” osobami, u których to napięcie szybko narasta i szybko je wyładowujemy. Wtedy rzeczywiście może dochodzić do eskalacji kłótni, która doprowadza do wzajemnego ranienia się i dewastacji związku.
Osoba z gorącym temperamentem może szukać metod zatrzymania się. Liczymy do 10, wychodzimy z pokoju na pięć minut albo czasami na dłużej. Ale zawsze zapowiadamy to drugiej osobie, żeby nie uznała, że uciekamy. Zresztą, jeśli zauważamy taki problem, warto ustalić zasady kłótni wcześniej. Możemy przecież powiedzieć drugiej osobie: „Jak poczuję, że już się we mnie gotuje i zaraz zrobię coś takiego, co zepsuje naszą relację, albo powiem coś, co zrobi spustoszenie, to muszę się zatrzymać, nie odbierz tego źle”. Można ustalić sobie jakieś hasło, które będzie oznaczało przerwę, ale nie dlatego, że ja się odwracam i nie chcę więcej rozmawiać, ale tylko dlatego, że nie chcę popsuć bardziej. Szukamy sposobów na wyciszenie się, skonfrontowanie z tym, co mnie aż tak wzburzyło. Kiedy to odkryję, idę krok dalej – szukam, jak to nazwać i jak zakomunikować to partnerowi, jakich słów użyć, by powiedzieć o swoich uczuciach i potrzebach. A więc studzę emocje i wracam do rozmowy, gdy poczuję, że jestem już spokojna.
Jeśli mamy dwoje takich złośników, to podczas kłótni pojawiają się burze z piorunami, które bardzo trudno jest okiełznać i zatrzymać, przy czym niektórzy to lubią. Bywa, że wyładowanie przynosi ulgę. Jeśli podstawą jest głęboka więź, takie gorące kłótnie nie muszą psuć relacji. Ale myślę, że takie wyładowania nie zastąpią prawdziwej, szczerej rozmowy, która potrzebuje lepszych warunków pogodowych. Oczywiście jest jeszcze trudniej, bo oni nawzajem mogą się nie rozumieć, choć są podobnie skonstruowani.
Znając siebie nawzajem można wiele dogadać, o ile jest szacunek dla partnera, także w czasie kłótni. Jeśli szanujemy się, chcemy poznać siebie nawzajem, jeśli chcemy się rozumieć i współpracować ze sobą, jest duża szansa, że zbudujemy dobry związek na lata.
Rozmowa to podstawa!
Z Iloną Kraśnicką, psychologiem, psychoterapeutą systemowym rodzin i socjoterapeutą rozmawia Ewa Domańska.
Ewa Domańska: – Od wielu lat propaguje się w mediach zdrowy styl życia, w którym zachęca się do rozmów z terapeutami bardzo różnego kalibru z certyfikatami z bardzo różnych źródeł. Czy widzi Pani w tym dostatecznie dużo miejsca na psychologię, czy psychoterapię? A może modny duchowy rozwój i trenerskie podejścia w każdej dziedzinie spychają psychologa na boczny plan?
Ilona Kraśnicka: – Dostrzegam tu brak złotego środka. warsztaty ukierunkowane na rozwój osobisty bywają pomocne, uświadamiają w wielu kwestiach, sprawiają, że ludzie zaczynają dostrzegać potrzebę pomocy. Tak więc poniekąd spełniają swoje zadanie. Jednak porady te nie zrekompensują pracy z psychologiem. Przeważnie pacjenci udają się do psychoterapeutów w kryzysowych sytuacjach. To często zdecydowanie za późno. nie daje to terapeutom zareagować właściwie, czyli w początkowym stadium problemu otoczyć wsparciem. Ciągle nasze społeczeństwo myśli, że psycholog jest potrzebny osobom psychicznym lub osobom, które borykają się z uzależnieniami. Takie podejście bardzo marginalizuje rolę psychologów, dlatego, że nie pozwala na podjęcie kompleksowych działań terapeutycznych przez co umniejsza kompetencjom terapeutów.
E.D.: – Dlaczego zwracamy się o pomoc do psychologa głównie w skrajnych sytuacjach
I.K.: – Często mamy niewłaściwie kształtowane poglądy czy wyobrażenia o roli psychologa. Od wielu lat systemy edukacyjne w naszym kraju nie uwzględniają w procesie rozwoju dziecka Psychologa. Widać go wyłącznie w poradniach albo placówkach wspierający rozwój dziecka z niepełnosprawnością tj. wczesna interwencja. Oznacza to, że psycholog może tylko diagnozować, wydawać opinie a przecież to nie sędzia. Nie ma mowy o stałej współpracy psychologa i pedagoga. Wciąż brakuje funduszy na psychologów w szpitalach, przedszkolach, szkołach, czyli miejscach, w których pojawia się wiele problemów. Potencjalny pacjent pozostawiony jest sam sobie. Nie jest świadomy, że istnieje ktoś, kto profesjonalnie może mu udzielić pomocy.
E.D.: – Istnieje w naszej kulturze przekonanie, że psychologowie to w większości ludzie, którzy nie radzą sobie ze swoimi problemami. Czy da się z tym walczyć? Jak można pracować nad zmianą toku myślenia?
I.K.: – To przekonanie podobnie jak wiele innych ma swoje dobre i złe strony. Rzeczywiście podjęcie studiów psychologicznych po to by sobie lub komuś ze swojej rodziny pomóc często kończy się porażką. Jednak warto przy tej okazji wspomnieć o wielu terapeutach uzależnień, którzy sami wyszli z nałogów, a później podjęli trudną drogę edukacyjną, dzięki czemu są terapeutami dla potrzebujących uzależnionych. Terapie prowadzone przez osoby, które dobrowolnie wyszły z nałogów są popularne i mają bardzo pożądane efekty.
E.D.: – Znamy już wiele typowych haseł, które pojawiają się podczas terapii psychologicznych. Przytaczane są one jako przykłady w serialach telewizyjnych programach talk show itp. Czy nie ma Pani wrażenia, że to szkodzi branży psychologicznej? Jeśli tak, to jaki Pani zaproponowała by sposób zachęcania do terapii?
I.K.: – Wiele programów telewizyjnych w niekorzystnym świetle ukazuje wizerunek psychologów. Nastała dziwna moda na kryminalne programy, z udziałem psychologów. Odgrywają w nich rolę bohaterów, którzy źle czynią. Wzbudza to sensacje ale nie zaufanie. Pokazywane w mediach niewłaściwe postawy degradują image psychoterapeutów.
Nurtów i szkół psychologicznych jest wiele. To temat ciekawy ale bardzo trudny. Dlatego osoby reżyserujące czy piszące scenariusze nie chcą właściwie podejmować problemów. Łatwiej działać wg sprawdzonych w komercyjnej branży szablonów i zrzucać wszystko na trudne dzieciństwo, stosować kozetkę i pokazywać milczących psychologów.
E.D.: – Co mogą zrobić psychoterapeuci w celu poprawienia wizerunku na zewnątrz w celu zobrazowania klientowi, że można od psychologa zupełnie czego innego oczekiwać?
I.K. – Oficjalne działania uniemożliwia nam brak regulacji prawnych. Psycholog nie jest wpisany w rejestr zawodów Nie podlega on ochronie. Niestety gabinet psychologiczny może otworzyć każdy. Nie trzeba mieć studiów kierunkowych. Wystarczą kursy. Nie jesteśmy weryfikowani pod kątem wiedzy, umiejętności, merytorycznego przygotowania. Jesteśmy postrzegani wszyscy tak samo, czyli jako osoby bez których można żyć.
E.D.: – Państwo w wykwalifikowanie psychologów inwestuje podobnie jak w studentów innych zawodów. Dlaczego unika ochrony przygotowanych do pracy ludzi? Jakich argumentów używają decydenci ?
I.K.: – Psycholog pomoże albo nie. Niczego nie produkuje, więc nie generuje żadnych zysków. Nie ma jednoznacznych argumentów. Myślę, że chodzi o pieniądze. Psycholog nieustanie musi się dokształcać a za tym idą koszty. Poza tym wyedukowany absolwent psychologii nie jest jeszcze w pełni gotowy do bycia terapeutą. Potrzebna jest praktyka, przebyta własna psychoterapia itd.
E.D.: – Mówi się, że w Stanach Zjednoczonych prawie każdy korzysta z pomocy psychologa lub psychoanalityka. Dlaczego tam ludzie myślą zupełnie inaczej?
I.K.: – W Amerykańskiej kulturze jest moda na posiadanie swojego psychoanalityka. Ludzie nie radzą sobie tam z prozaicznymi dla nas problemami. My Polacy od wieków jesteśmy uczeni, że musimy polegać na sobie. Z jednej strony historia nie szczędziła nam trudnych lekcji, z drugiej nie potrafimy się przekonać, że może nam być łatwiej. Nie wpaja się nam, że zasługujemy na wsparcie, że nie jest to wstyd korzystać z pomocy, że zwierzenia nie są zarezerwowane dla kobiet.
E.D.: – Od kilku lat coraz częściej posiłkujemy się tzw. Podręcznikami pozytywnego myślenia. Powstaje wiele grup i mediów społecznościowych propagujących myśli na dobry dzień, cytaty z pozytywnym przesłaniem. Czy to może pomóc?
I.K.: – Jesteśmy narodem narzekającym, smutnym, często niezadowolonym z siebie. Tak więc pozytywne myślenie i postrzeganie siebie mogłoby nam pomóc. Niewątpliwie byłoby nam łatwiej cieszyć się drobiazgami, chwalić się czymś i doceniać piękno. Warto przy tej okazji dostrzec, że pozytywne cytaty mogą służyć pokrzepieniu i poprawie na chwilę naszego dobrostanu. Trzeba mieć jednak świadomość, że istnieje wiele pseudo poradników, czy filmików na youtube tworzonych szablonowo na potrzeby komercyjne. Są to narzędzia niekoniecznie skuteczne, a na pewno nie dla wszystkich. To psychoterapeuta na podstawie kontaktu z pacjentem dobiera techniki pracy adekwatnie do jego potrzeb. Sam pacjent często nie ma wystarczającej wiedzy na ten temat, dlatego nie może się wyleczyć.
E.D.: – W wielu dużych firmach, korporacjach czy zakładach pracy typowe jest zatrudnianie psychologów, super- wizorów, co staje się już normalne dla pracowników. W projektach rehabilitacyjnych dla niepełnosprawnych też zalecane są konsultacje psychologiczne, jednak wielu beneficjentów traktuje to jako przymusową rozmowę, do której podchodzą z dużym sceptycyzmem. To dziwne, bo przeważnie są to ludzie z dużym i trudnym bagażem doświadczeń. Z czego może wynikać opór?
I.K.: – Prawdopodobnie ze złych doświadczeń osób niepełnosprawnych w pracy z psychologiem. Może to być stres przed uzewnętrznianiem się, że psycholog będzie próbował wejść głębiej niż pacjent jest na to gotowy. Może psycholog znajdzie czego byśmy nie chcieli? Może przypnie mi jakąś etykietkę? Ciągle istnieje pogląd, że psycholog czyta w myślach i szufladkuje. To jest niemiłe i niewygodne. Pomijając już najważniejszą rzecz, że jest to nieprawda. Brakuje wsparcia psychologa w ogóle w życiu.