Nie dziwcie się tak! Kiedyś istniało coś takiego jak pocztówka. Teraz to zapewne tylko SMS-y, komunikatory internetowe i inne wynalazki. Czym była pocztówka i jakie miała znaczenie, opowie Jarek „Pogwarek” Zajączkowski.
Kategoria: Zaraź się kulturą!
Aleja gwiazd – Moondog: Ekscentryczny Wiking Nowojorskiej Awangardy Muzycznej
W świecie muzyki eksperymentalnej, istnieje wiele postaci niezwykłych i oryginalnych, ale niewielu zdobyło taką sławę jak Louis Thomas Hardin, znany pod pseudonimem Moondog. Ten amerykański kompozytor, multiinstrumentalista i wizjoner muzyczny zyskał uznanie dzięki swojej innowacyjnej twórczości, niekonwencjonalnemu stylowi i ekscentrycznej osobowości.
Moondog przyszedł na świat 26 maja 1916 roku w malowniczej miejscowości Marysville w stanie Kansas. Jego dzieciństwo nie było łatwe, a nieszczęśliwe okoliczności doprowadziły do tego, że w młodym wieku stracił wzrok. Młody Louis był jednak zafascynowany muzyką i już jako dziecko grał na różnych instrumentach. To zamiłowanie do dźwięków towarzyszyło mu przez całe życie.
W latach 40. XX wieku, Moondog przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie zaczął występować jako „The Viking of 6th Avenue”. Ubierał się w niezwykłe nordyckie stroje i nosił charakterystyczny hełm wikinga, co wzbudzało ciekawość przechodniów. Jego występy uliczne nie tylko były spektakularne, ale przyciągały również uwagę swoją niezwykłą muzyką. Moondog grał na nietypowych instrumentach, takich jak miniatura struny, dzwony ręczne i bębny, tworząc zaskakujące i nowoczesne dźwięki.
„Gawędy Świętokrzyskie”. Gorliwi, czy tyfusy?
Autor: Lech Łysak
Jus mi zaceny wyrostać pierse włoski pod nosem, chtóre bardzo mi przeskodzały. Przecies widziołem starsych chłopoków jak codziń musieli sie golić. Jo umyślołem se powyrywać te śmieci i bes pore miesiedzy skubołem se gebe. Dokucały mi te chłopacyska godaniem, ze sie skube tak jak młody jastrzob. Nic se z tego nie robiełem ino dalij wyrywołem te śmieci. Popar mnie jeden wychowawca z internatu, chtóry powiedzioł, ze jak se wyskube te włoski z geby to potym niebede musioł sie golić. Spodobało mi sie to godanie tego wychowawcy i jescek gorliwi wyrywołem brode i wosy.
Na warsztatach zawodowych robielimy tako wielgo rozdzielnio prondu dlo fabryki łozysk toconych w Kraśniku. Po zrobieniu ty rozdzielni pojechalimy do Kraśnika zeby jo poskładać do kupy i zamontować na ścianie. Nojpierw to chłopoki droźnieły sie zemnom, bo dzieci do fabryki nie wpuscajo, a ty sie jescek nie golis toś dzieciok. Jednak chtóregosik dnia zabrali mnie do ty fabryki.
– Popatrz kolego – zagadnoł mnie jeden robotnik – jaki wielgi krzyz kupiełem i powiesimy go na stołówce!.
– Fajny jest ten krzys, ale nimom pojecio cy pozwolo wom powiesić – łodpowiedziołem – i to teros w stanie wojennym.
– Jak mo nom niepozwolić kiedy dyrektor som chodzi do kościoła co niedziele..
W casie przerwy śniodaniowy robotniki zaceni wbijać goździa we ściane, a ktosik gorliwy łodrazu poinformowoł derechtora ło zamiarach robotników. Wreście przysed derechtor i poprosieł robotników ło zwłoke 2 dni, bo taki podniosły fakt powinien być łoprawiony łodpowiednio.
– Posłuchajcie mnie robotnicy – powiedzioł derechtor – tak wzniosły akt powinien być oprawiony mszą świętą i aktem poświęcenia tego krzyża. W takim miejscu powinien wisieć jeszcze większy krzyż, który ja sam zakupię i poproszę księdza proboszcza aby przyszedł tu do nas w sobotę na godzinę 10 00.
– No widzis synek jakiego momy derechtora? – zapytoł ten robotnik – no i pozwoli nom powiesić ten krzyz.
– Niech pon zapamieto moje słowa – łodpowiedziołem – W tym jest jakosik pułapka i nie bedzie tutaj wisioł ten krzyzyk.
– Nimos racji.
– Zobocy pon w te sobote jak powiesi. Jakby pozwoleł wom powiesić to powiesieliby tys jego fotografijo jako bełego derechtora.
Nadesła sobota i ksiedza przywiuz som derechtor. Ksiodz łodprawieł mso świeto, a potym poświecieł taki wielgi krzyz i som chcioł go powiesić.
– Stop proszę księdza! – wyskoceł derechtor – Niech powiesi ten święty krzyż ten robotnik, który zapewni że żaden robotnik nic nie ukradnie z zakładu. Ten znak zobowiązóje wiernych do utrzciwości. Czy jest taki ktoś?
Ludzie wysuneli sie ze stołówki i nikt sie nie łodwozeł wyciognoć reke po ten krzys. Derechtor zabroł do swojego gabinetu krzyz i powiedzioł ksiedzu, ze jak bedzie taki cłowiek utrzciwy i zapewni ze nikt nic nie ukradnie z zakładu to wtedy bedzie mozno powiesić ten krzys. Ksiodz nawet sie ne zdziwieł postepowaniem derechtora i robotników.
Po poru miesiodzach montowalimy jescek inno rpzdzielnio i spotkołem sie z tym gorliwym robotnikiem, chtóry chcioł powiesić ten krzyz. Powiedzioł do mnie, ze miołem słusno racyjo i w postepowaniu derechtora tkwi jakisik podstemp.
Ludzie majo pana boga na wargach, a za skurom samego diobła.
A co my momy w sobie i za skurom?
„Pogwarki Jarka”. Święto czekolady
Będzie bardzo słodko, a to za sprawą pewnego dnia, który ostatnio obchodzono na świecie. O czym mowa? Oczywiście o czekoladzie.
Czekolada – słodki przysmak, który zdobył serca milionów ludzi na całym świecie. Jego niepowtarzalny smak i aromat towarzyszą nam przez wieki, a każdy kęs pozwala nam choć na chwilę poczuć niebiańską przyjemność. Światowy Dzień Czekolady, obchodzony 7 lipca na świecie (12 kwietnia w Polsce), to wyjątkowa okazja, by celebrować historię tego magicznego produktu. W dniu tym warto przyjrzeć się również powstaniu jednej z najbardziej znanych polskich fabryk – Wedla, która odegrała kluczową rolę w kształtowaniu tradycji czekoladowej w Polsce i na świecie.
Historia czekolady sięga daleko w przeszłość, a pierwotnie nie miała ona takiej postaci, jaką znamy obecnie. Czekoladę jako napój odkryli i rozpowszechnili Majowie i Aztekowie w starożytnych Mezoamerykańskich kulturach. Ziarna kakaowca były uznawane za cenne, wręcz boskie, i używano ich nie tylko do przygotowania napoju, ale również jako forma waluty. Jednak dopiero po przybyciu Kolumba do Ameryki, kakao zostało zaniesione do Europy, gdzie w XVI wieku zaczęło zdobywać popularność wśród szlachty.
Od tamtego momentu historia czekolady zaczęła nabierać tempa. W XVIII wieku, za sprawą udoskonalenia procesu produkcji, czekolada stała się bardziej dostępna dla szerokich mas społeczeństwa, a lata 1824-1828 odegrały kluczową rolę w przyszłości tego deseru.
W roku 1824, Samuel German-Emil Hachez założył w Niemczech pierwszą fabrykę czekolady, wprowadzając innowacje technologiczne, które przyspieszyły produkcję i poprawiły jakość tego słodkiego wyrobu. Czekolada stawała się coraz bardziej popularna na całym świecie, a Polacy nie pozostawali w tyle.
Historia Fabryki Czekolady Wedla sięga roku 1851, kiedy Karol Wedel – młody przedsiębiorca o korzeniach holenderskich – otworzył w Warszawie mały sklepik z wyrobami cukierniczymi. Wkrótce zrozumiał, że to czekolada wciągnęła go najbardziej i postanowił poświęcić się jej produkcji. Jego pasja, umiejętności i dbałość o jakość szybko zaowocowały sukcesem. W 1861 roku założył fabrykę czekolady Wedla, która stała się symbolem tego pysznego deseru w Polsce.
Przez kolejne lata, Wedel rozwijał swoje umiejętności i eksperymentował z różnymi smakami i kombinacjami. Ich czekolada szybko zdobyła uznanie i sympatię konsumentów nie tylko w kraju, ale również za granicą. W ciągu wieku stała się nieodłącznym elementem polskiej tradycji kulinarno-kulturalnej.
W czasach trudnych, takich jak okresy wojen i okupacji, fabryka Wedla stawała się oazą, która przynosiła ukojenie i radość mieszkańcom Warszawy. Po przejściu przez wiele trudności, fabryka rozkwitała, a rodzina Wedlów dbała o zachowanie najwyższej jakości swoich wyrobów.
Dzięki ciężkiej pracy, pasji i oddaniu, fabryka czekolady Wedla stała się nie tylko wizytówką Polski, ale również marką rozpoznawalną na całym świecie. Ich produkty zdobywały liczne nagrody na międzynarodowych targach i wystawach, potwierdzając najwyższą jakość i smak.
Wszystko to zaowocowało międzynarodową popularnością i uznaniem dla tej polskiej marki, która do dziś pozostaje synonimem doskonałej jakości i niepowtarzalnego smaku.
Obchody Światowego Dnia Czekolady są doskonałą okazją do zapoznania się z historią tego słodkiego specjału i docenienia znaczenia, jakie ma ona w kulturze i tradycji różnych narodów. Fabryka czekolady Wedla jest przykładem polskiej przedsiębiorczości i pasji, które przekształciły się w jedną z najbardziej uwielbianych marek czekoladowych na świecie. Niech Światowy Dzień Czekolady będzie okazją do cieszenia się smakiem ulubionej czekolady i podziękowania za ten niesamowity przysmak, który wzbogaca nasze życie od wieków.
Na więcej zaprasza Jarek „Pogwarek” Zajączkowski.
„Pogwarki Jarka”. Plany
Planowanie. No właśnie – czy warto coś zaplanować z dużym wyprzedzeniem? Niektórzy tak lubią. Inni z kolei wolą nie planować, bo twierdzą, że rzeczywistość i tak to weryfikuje i wychodzi jak zwykle nie tak, jak chcieliśmy. A co na to Jarek „Pogwarek” Zajączkowski?
„Pogwarki Jarka”. Wakacje bez rodziców
W życiu rodziców musi przyjść taki moment, gdy podczas planowania wakacyjnego wyjazdu usłyszą od swoich pociech: „Nie jadę z wami. Wolę jechać ze swoją paczką”. Co wtedy? Doradza Jarek „Pogwarek” Zajączkowski.
<?php echo do_shortcode(’’); ?>
„Pogwarki Jarka”. Wakacje
No i znowu mamy wakacje. Pora planować urlop. Niestety często bywa tak, że jak już na ten urlop wyjedziemy, to pogoda robi nam psikusa i się psuje. I właśnie o tym będzie w kolejnym odcinku „Pogwarek Jarka”. Zaprasza Jarek „Pogwarek” Zajączkowski.
„Pogwarki Jarka”. Technologia
Współczesne rozwiązania technologiczne ułatwiają nam życie. Bez względu na to gdzie się znajdujemy, możemy sterować naszym domem. Wystarczy mieć odpowiednio zasobny portfel. O korzyściach płynących z nowoczesnych technologii opowie Jarek „Pogwarek” Zajączkowski.
„Pogwarki Jarka”. Homoautomatikus
Trzeba przyznać Jarkowi rację. Mamy takie czasy gdy każdy chce żyć jak najwygodniej, wkładając coraz mniej wysiłku w wykonywanie codziennych czynności. O automatyzacji naszego życia opowie Jarek „Pogwarek” Zajączkowski.
„Gawędy Świętokrzyskie”. Cudzy pozytek
Autor Lech Łysak
Jak chodziłem do skoły to matka urozmaicała mi dziń powsedni nauki zamianom posanio krów i gesi, a casami posaniem łowiec. Cesto i gesto matka nakazowała na wyganianie gadziny w inne miejsce nizeli się samemu umyślało. Nieros koledzy pognali krowy pod Skorzesce, a matka kozała wyganiać pod Poropki, cy Krojno. Tam samemu się pasło i nie beło skim grać w piełke, abo pogoniać się i kapke pocekolić się z zdżiełuchami.
Jednego razu matka sama uwiozała krowiny na łoce pod Skorzescami
i kozała mi przynieś powrozy z polami do chałupy. Ale jo chciołem być modrzejsy i nie zabrołem ze sobom tych powrozów.
– Poco mi dźwigać te pole i powrozy? – pomyślałem – przecie jutro trza będzie wygnać krowy i powiązać je, a potym iść do kościoła do Skorzeszyc.
Na drugi dziń matka ino zaceno świtać łobudzueła mnie i wygnała z chałupy po te pole, a potym miołem uwiązać krowy na ugorze pod Poropkami. Z jedny łoki do drugi jest prawie śtery kilometry. Smutno mi beło z tego powodu i rot nierot musiałem usłuchać matki i posedem po te powrozy.
Majowy poranek beł ładny: przymrozek chycieł i słońce jaskrawo wschodziło, a mgła letko przypruseła. Ptosski ładnie ćwierkały i znosieły co mogły do swoich gniozdek. Jo markotny, ale radosny jak wschdzoce słońce sedem przez łoke. Za rzekom spostrzegem jakosik babe w zopasce i osik se septała. Naros zdjena z pleców te zopaske i niom głoskała zomrós na trowie.
Jo podsedem blizy nij tak żeby mnie nie spostrzegła i schowałem się za łolsynami.
– Zbierom cudzy pożytek ale nie wszystek – tak baba mrucała i zopaskom zbierała rose – zbierom cudzy pożytek, ale nie wszystek … (cały cos tupała bosemi nogami po trowie).
– A jo reśte, a jo reśte! – zaconem mrucyć se pod nosem i powrozami pogłoskołem trowe – a jo reśte.
Pretko umykołem pu chałupie i wlugem powrozy za sobom. W domu nie łopowiadołem nic nikomu co widziałem na łoce i co som zrobiełem.
Po uwiązaniu krów na łoce pod Poropkami przysedem do domu i umełem się, a potym posedem do kościoła we Skorzescach.
Na msy Ksioc probosc wrzescoł na ludzi ale łoco? To jo niewiem, bo zrobiło mi się jakosik tak słabo i ciemno w łocach (łomało co ze nie upodem na posocke kościoła). Obrazy pozminiały mi się i jakiesik cudoki lotały koło mnie i godały: „Ciak-ciarak-ciak” – Nie po nasemu to godanie beło to jo ich nic nie zrozumiłem. Pamietom ino ze ksioc powiedział:
– Ićta do domu ofiary skuńcone – wrzosnoł, pocym dodał – Wyszczegojta się złego i statych carownic.
Do domu sedem pomału, bo wiedziołem ze jak zapretko przyjde z kościoła to matka koze mi paś gesi, abo co insego robić. Po dotarciu do chałupy naroście zjodem śniadanie, i posedem po krowy, co uwiązane beły pod Poropkami. Jak przygnałem te krowiny i uwiozołem je w łoborze.
Po wyjściu z łobory spostrzegem, ze powrozy jakosik nabrzmiały i zgrubniały
– przytym zacerwinieły się.
– Łoloboga co to jes? – Z przestrachu wrzosnołem – co to się narobieło, ze te powrozy tak się zmineły? (pociognołem za powróz, a tu mleko siknęło z niego).
Popedziełem cympredzy do chałupy po wiaderko i podstawiełem je pod powrozy i zaconem doić. Sprawnie sło mi to dojenie, bo za zdrowaśke miołem jus pełne wiadro mleka i jescek kapało – to jo wzionm puste wiadra i gorcki i dalij dojełem.
Nadojełem śtery pełne wiadra takie łot studni itszy gorcki tłustego mleka. Matka dziwowała się skot to się wzieno tyla mleka. Na zajutrz zebrała matka pełne wiadro śmietony s tego mleka. Jo nigdy się nie przyznołem matce co zrobiełem, bo jakbym się przyznoł to dostołbym niezłe wciery.
Teros jus nima zodny carownicy na nasy wsi – wszystkie poumierały – bo wsedbym z niom w jakiesik kunsiachty i wydojełbym jako staro krowe, abo
i zdrowego, duzego byka!.