Edukacja włączająca to edukacja dla wszystkich

– Mamy problem z różnorodnością i to widać w przestrzeni publicznej. Z jednej strony to smutne spostrzeżenie, ale z drugiej strony może dobrze się dzieje bo zaczynamy dostrzegać problem i to już jest pierwszy krok w kierunku koniecznej zmiany. To wszystko prowokuje do myślenia i dyskusji na temat tego, czym jest szkoła – mówi w rozmowie z Unią Metropolii Polskich dr hab. Prof. UAM Beata Jachimczak, pedagożka specjalna i była dyrektorka wydziału edukacji w Urzędzie Miasta Łodzi. Od wielu lat ekspertka ds. specjalnych potrzeb edukacyjnych i edukacji włączającej (min. dla Ministerstwa Edukacji i Nauki).
W ostatnich tygodniach edukacja włączająca zaczęła spędzać sen z powiek wielu rodzicom i nauczycielom. Czym ona jest?
Prof. Beata Jachimczak:
– Jak mówią badacze to retoryczne arcydzieło, ale nadal brak konsensusu i uzgodnień dla praktyki. Zgadzam się z tym, bo z teorią edukacji włączającej zgadzają się wszyscy. Zgodnie z jej założeniami szkoła włączająca jest dedykowana każdemu uczniowi. Każde dziecko ma prawo do edukacji, wspólnie ze swoimi rówieśnikami, najbliżej miejsca zamieszkania. Edukacja powinna być dostosowana do indywidualnych potrzeb i musi zakładać możliwości, a czasami konieczność, tworzenia spersonalizowanych programów edukacyjnych, wychowawczych i terapeutycznych,. To szerokie spojrzenie na myślenie o edukacji dostępnej dla wszystkich uczniów. Szkoła włączająca powinna przygotować do życia w społeczeństwie włączającym.
Rodzice mówią jednak o koncepcji włączania dzieci z niepełnosprawnościami do szkół ogólnodostępnych.
To jest wąskie myślenie pojawiające się zarówno w literaturze naukowej jak i publicystycznej. Sprowadza się ono do „wdrażania” uczniów z niepełnosprawnościami do szkoły ogólnodostępnej. To jest błędne założenie koncepcyjne, które wskazuje tylko na jedną grupę uczniów z indywidualnymi potrzebami rozwojowymi i edukacyjnymi wynikającymi z niepełnosprawności. A jak wcześniej już wspomniałam edukacja włączającą jest edukacją grup zróżnicowanych i to zróżnicowanie odnosi się do wielu zmiennych.
Szkoła włączająca w szerszym rozumieniu jest także dla uczniów mniejszości narodowej czy różnych wyznań i kultury?
Tak, dla nich. Ale także między innymi dla uczniów szczególnie uzdolnionych, przewlekle chorych, z trudnościami w uczeniu się, z zaburzeniami komunikacyjnymi i wszystkich innych, którzy wymagają rozpoznania i zrozumienia swojej specyficznej sytuacji rozwojowej. Założenia edukacji włączającej (dla wszystkich) opierają się na zasadach równości, na postawach demokratycznych, tolerancji i akceptacji. Wskazują na zrozumienie i otwarcie dla i na innego przy jednoczesnym akcentowaniu i dostrzeganiu tych różnic, które są nam przypisane. We współczesnej szkole jest coraz większa różnorodność podmiotów. To już często nie są klasy homogeniczne, gdzie grupy są do siebie bardzo zbliżone kulturowo, środowiskowo, naukowo. Początkiem tego procesu było pojawienie się w latach 90. klas integracyjnych, gdzie obok siebie uczą się dzieci z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego (czyli uczniowie z niepełnosprawnością) i dzieci pełnosprawne.
Rodzice dzieci niepełnosprawnych boją się, że edukacja włączająca oznacza likwidację szkół specjalnych.
Z mojego doświadczenia wynika, że raczej nie ma się czego bać. Poddawany konsultacjom model „Edukacji dla Wszystkich” nie zakłada likwidacji alternatywnych form kształcenia np. specjalnego czy integracyjnego. Również doświadczenia innych krajów pokazują, że wielotorowość kształcenia uczniów z indywidualnymi potrzebami edukacyjnymi jest kierunkiem pożądanym. Dane między innymi zawarte w Systemie Informacji Oświatowej wskazują, że ok. 30 proc. uczniów to uczniowie ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi (SPE). Tylko część z nich to uczniowie z niepełnosprawnością, dla których ważna jest alternatywa wyboru ścieżki kształcenia. Pozostali uczą się w szkołach ogólnych i z myślą o nich konieczne jest wdrażanie projakościowych zmian gwarantujących stworzenie bezpiecznej, wspierającej przestrzeni edukacyjnej.
Rząd szacuje, że ok. 2 mln uczniów a to nawet 34 proc.
Czyli jeszcze więcej. To pokazuje, że w każdej klasie może być kilkoro uczniów, u których występuje potrzeba rozpoznania indywidualnych potrzeb edukacyjnych. Dodatkowo należy pamiętać także o pracy z całą klasą nad rozumieniem odmienności i potrzeb, nad akceptacją i tolerancją.
Jesteśmy na to gotowi jako społeczeństwo? Niedawno sędzia Trybunału Konstytucyjnego Krystyna Pawłowicz rozpoczęła nagonkę na 10-letnie transpłciowe dziecko. Nie ma w tym krzty tolerancji.
Mamy z tym pewien problem. Gdyby tak nie było, to nie rozmawialibyśmy dziś o potrzebie kształtowania edukacji włączającej uwzględniającej potrzeby, możliwości i ograniczenia różnych uczniów. Szkoły widząc potrzeby swoich uczniów same wprowadzałyby systemy wsparcia i pomocy. Tak się jednak w wielu przypadkach nie dzieje. Mamy problem i to zapewne nie z dostrzeganiem odmienności, nie ze zrozumieniem, że nie jesteśmy wszyscy jednakowi, ale ze zrozumieniem odpowiedzialności za wszystkich uczestników procesów edukacyjnych i konieczności refleksyjnego tworzenia wspólnoty szkolnej. Stąd część uczniów z SPE pozostaje bez wsparcia. Przygotowanie uczniów, nauczycieli i rodziców do edukacji włączającej to będzie bardzo długi proces wymagający zmiany postaw. Mamy problem z różnorodnością i to widać w przestrzeni publicznej. Z jednej strony to smutne spostrzeżenie, ale z drugiej strony może dobrze się dzieje bo zaczynamy dostrzegać problem i to już jest pierwszy krok w kierunku koniecznej zmiany. To wszystko prowokuje do myślenia i dyskusji na temat tego, czym jest szkoła.
Nie boi się pani, że dojdzie do sytuacji, w której rodzice pełnosprawnych uczniów będą żądać wydalenia ze szkoły, a przynajmniej z klasy jej dziecka, osoby z SPE?
To, o czym pan mówi już ma miejsce w niektórych szkołach. Najczęściej spotykam się z „nagonką” na uczniów ze spektrum autyzmu (w tym z zespołem Aspergera) czy z zaburzeniem zachowania. I faktycznie, część rodziców chciałaby żeby takich uczniów usuwać ze szkół ogólnodostępnych. To pokazuje, że na zmiany nie są gotowi przede wszystkim dorośli. Ich postawa wpływa na dzieci i młodzież.
Eskalacja konfliktu bardzo często wynika z niedostatecznych działań podejmowanych w chwili konstytuowania się grupy zróżnicowanej i pojawiania się pierwszych niepożądanych zachowań, sytuacji trudnych w klasie. A przyczyną postaw wykluczających są zaburzone relacje, lub ich brak, pomiędzy uczniami, nauczycielami i rodzicami. Od trzydziestu lat przyglądam się oddolnym ruchom edukacyjnym, których celem jest zmiana szkoły. Wiele z nich wskazuje właśnie na potrzebę zdefiniowania szkoły „na nowo” i poszukiwania przestrzeni dla każdego. Ostatnim takim przykładem jest zapoczątkowana 8 kwietnia przez Ewę Radanowicz i Irminę Żarską akcja „o co chodzi w szkole?” podkreślająca nie tylko wymiar dydaktyczny szkoły, ale także relacyjny.
Na czym polega ta akcja?
Jak wskazują jej autorki chodzi o oddolne wysłuchanie głosu wszystkich zainteresowanych, którzy chcą odpowiedzieć na powyższe pytanie. Zgodnie z ich propozycją do 15 kwietnia wypowiadają się dorośli, którzy mogą nagrywać, udostępniać filmiki i zapraszać kolejnych „zaangażowanych”. Do 31 maja głos oddany będzie dzieciom i młodzieży, na 12 czerwca zaplanowały Ogólnopolską Debatę Dzieci i Młodzieży on-line oraz NieKonkurs inicjatyw dzieci i młodzieży w celu #glosmlodychnatematszkoly. Wszystkie te działania mają pobudzić nas do refleksji i pokazać uczniom, nauczycielom, rodzicom, samorządom, że szkoła należy do nas i od nas będzie zależeć to, aby była ona skrojona na miarę potrzeb danej społeczności.
Negatywne opinie związane z edukacją włączającą mogą także wynikać ze strachu rodziców dzieci z SPE. Pewnie wielu zadało sobie pytanie, co będzie z ich dzieckiem? Czy odnajdzie się w szkole masowej?
Muszę znów podkreślić, że szkoły specjalne i integracyjne nie powinny być likwidowane. Rodzic mający różne ścieżki edukacyjne do wyboru dla swojego dziecka powinien czuć się bezpieczny i profesjonalnie „zaopiekowany” w swoim działaniu. Dzieci ze zdiagnozowanymi SPE mogą uczęszczać do szkoły specjalnej, integracyjnej lub ogólnodostępnej. Ta pierwsza oferta dotyczy tylko uczniów z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego, które dziś jest wydawane w przypadku: niepełnosprawności sensorycznej, intelektualnej, ruchowej w tym z afazją, spektrum autyzmu, zespołu Aspergera, sprzężonej niepełnosprawności (dwie z wymienionych wcześniej).
Nie dla każdego ucznia z niepełnosprawnością nauka w szkole masowej będzie najlepszym rozwiązaniem.
Oczywiście! Od kilkunastu lat współpracuję jako ekspert ds. edukacji włączającej (wcześniej w MEN) obecnie w Ministerstwie Edukacji i Nauki. Bez przerwy podkreślam wagę wielotorowości w edukacji uczniów z niepełnosprawnościami i przypominam, że wolą rodziców jest wybór szkoły. I wielu z nich zadecyduje, iż to szkoła specjalna jest najlepszym rozwiązaniem dla ich dziecka. I te miejsca mogą najbardziej odpowiadać rozwojowi dziecka – każdy przypadek należy rozstrzygać indywidualnie. Jednakże w wielu sytuacjach, często w mniejszych miejscowościach, rodzic zdecyduje się posłać swoje dziecko z niepełnosprawnością do najbliższej szkoły ogólnodostępnej i ona także ma być gotowa na przyjęcie ucznia i na stworzenie przestrzeni prorozwojowej dla niego. Od jakiegoś czasu stawiam taką tezę, że szkoła otwarta na ucznia z indywidualnymi potrzebami edukacyjnymi jest szkołą lepszą dla każdego.
Część uczniów trafia do szkół integracyjnych.
Tak, od prawie 30 lat. W klasie integracyjnej jest maksymalnie 20 uczniów, w tym do pięciorga z niepełnosprawnościami. Szkoła obligatoryjnie zatrudnia pedagoga specjalnego jako nauczyciela wspierającego (współorganizującego kształcenie). Pedagog specjalny ma wspierać innych nauczycieli i pracę całej klasy. Powinien także pokazać, jak zbudować relację i rozumieć różne sytuacje społeczne w grupie. Natomiast w szkołach ogólnodostępnych przez wiele lat nie było obowiązku zatrudnienia specjalisty, który wspiera zespół. W 2016 r. pojawił się taki zapis. Obecnie w szkole masowej obligatoryjnie zatrudnia się pedagoga specjalnego w trzech przypadkach – u ucznia ze spektrum autyzmu, Zespołem Aspergera lub sprzężoną niepełnosprawnością. To odróżnia ją od szkoły integracyjnej, gdzie jest szersza grupa uczniów z orzeczeniami, którym przysługuje pedagog specjalny. Trzeba wskazać, że klasa integracyjna i klasa „standardowa” różni się tak na poziomie założeń teoretycznych jaki i formalno-prawnych oraz w zakresie praktyki edukacyjnej.
88 proc. Nauczycieli w Głosie Nauczycielskim negatywnie oceniło plany szerszego wdrożenia edukacji włączającej. Czego się boją?
Boją się zmiany. I pomimo tego, że już Heraklit z Efezu głosił, że „jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana” to zmiana powoduje często opór, lęk, poczucie dyskomfortu. Dodatkowo jeszcze w edukacji mamy do czynienia od wielu lat z „nieustającymi reformami”, których skuteczność i sensowność jest częściowo podważana i dla których często brakuje rzetelnych i pogłębionych badań naukowych. Jednak w przypadku edukacji włączającej nie można mówić, że jest ona nagłą zmianą i że jest wprowadzana dopiero teraz. Po prostu teraz zaczęto o niej mówić więcej i częściej, bo rozpoczęto prace nad zapisami formalno-prawnymi, których celem w moim odczuciu, jest realna poprawa przygotowania szkół do pracy z grupami zróżnicowanymi. To, co dzieje się teraz, jest często oddolne i wynika z zaangażowania części placówek. A powinno mieć swoje ramy i założenia wdrażane całościowo i systemowo, co w efekcie powinno podnieść jakość całego procesu kształcenia. Z edukacją włączającą mamy do czynienia od lat. Teraz trzeba zadbać o jej jakość koncentrując się między innymi na standaryzacji zatrudnienia specjalistów i możliwości dokształcania nauczycieli w zakresie pracy w grupach zróżnicowanych.


 

Źródło: inf. pras. / Unia Metropolii Polskich im. Pawła Adamowicza