Telefon zaufania dla osób, które są niewidome lub tracą wzrok to pomysł Grzegorza Dudzińskiego, niewidomego właściciela bydgoskiego klubu Światłownia, który w sobotę (11 stycznia) napisał o tym na swoim facebookowym profilu, a w niedzielę już odbierał pierwsze telefony.
„Tygodnik Bydgoski”: Skąd pomysł na telefon zaufania dla osób tracących wzrok?
Grzegorz Dudziński: Jest to inicjatywa wynikająca z impulsu. W sobotę (11 stycznia) wpadłem na taki pomysł. Skontaktowałem się ze znajomym, który stosunkowo niedawno przeszedł przez cały proces oswajania się z utratą wzroku. Zdołał się pogodzić ze swoją sytuacją i znalazł swoje miejsce. Wspólnie stwierdziliśmy, że jeżeli nam się to udało, to możemy pomóc tym, którzy wątpią, że to możliwe, którzy się zwyczajnie boją. Kilka dni temu rozmawiałem z pewnym człowiekiem, który był kompletnie rozbity, niedawno bowiem stracił wzrok i to w bardzo krótkim czasie, a teraz kompletnie nie wie, co robić, jak żyć i czy żyć. Po tej rozmowie zrobiłem swój wpis na Facebooku i podałem swój i kolegi numer telefonu. Pierwszy telefon odebrałem już w niedzielę rano. I tak się to zaczęło.
Czy według Twoich obserwacji, istnieje wsparcie psychologiczne dla osób w takiej sytuacji – tracenia wzroku?
Pytanie, które sobie zadaję, brzmi: Co widzący psycholog może wiedzieć o utracie wzroku? Wiedza książkowa, owszem, jest ważna, ale obawiam się, że niekiedy po prostu nie wystarcza. Z mojego osobistego doświadczenia mogę powiedzieć, że nie było pomocy, jakiej potrzebowałem. Sama przynależność do Polskiego Związku Niewidomych jest w moim odczuciu także niewystarczająca. Większość moich niewidomych znajomych na przykład nie należy do PZN. Wielu niedowidzących należy do Związku, ale musimy mieć świadomość, że niedowidzący a niewidomy to są dwa różne światy.
Gdy ja traciłem wzrok, od strony psychologicznej tak naprawdę żadna z systemowych propozycji mi nie pomogła, pomogło mi natomiast dwóch niewidomych muzyków. Zaczęliśmy rozmawiać na tematy, w których oni się orientowali. Rozmawialiśmy o konkretnych sprawach. To nie były wiadomości książkowe, ale wszystko, o czym rozmawialiśmy było oparte na ich realnym, codziennym życiu. To jest zupełnie inna wartość. Stąd też właśnie pomysł telefonu zaufania dla osób niewidomych, bo siła tego pomysłu polega na tym, że mają go odbierać osoby, które faktycznie przeszły przez doświadczenie straty wzroku i wiedzą, o czym mówią.
Kto zatem konkretnie odbiera te telefony?
Na razie robimy to we dwóch, czyli Henryk Migdalski – kolega, o którym wspomniałem na początku, i ja. Niewykluczone, że ta propozycja będzie się w jakiś sposób rozwijała. Na chwilę obecną po prostu w sobotę umieściłem post na Facebooku i nie wychodzę ze zdziwienia, jak duża jest potrzeba istnienia takiego telefonu, ale uczciwie dodajemy, że nie jesteśmy psychoterapeutami czy psychologami, po prostu przeszliśmy przez doświadczenie utraty wzroku i odnaleźliśmy się w nowych warunkach.
Jakie są te rozmowy?
Są zawsze bardzo trudne, ale sądzę, że ja ze swojej pozycji mogę trochę pomóc, bo proces utraty wzroku i odnalezienia się w całkowicie nowych warunkach przepracowałem. Przechodziłem przez te wszystkie etapy i w końcu jakoś też się odnalazłem w tym momencie.
Właściwie kto do Was dzwoni? Czy na przykład ci, którzy już stracili wzrok, czy dopiero usłyszeli prognozy lekarskie?
Przede wszystkim dzwonią osoby, które tracą wzrok. Nie niewidomi, tylko ludzie na tym etapie utraty wzroku, albo z pewnością, że stracą wkrótce wzrok. Bywa też, że dzwonią osoby już ze szpitala psychiatrycznego, którzy trafili tam na leczenie w związku z przeżywaną traumą, po bardzo niedawnej utracie wzroku. O tym, jak ważna musi być taka rozmowa świadczy fakt, że gdy pacjent oddziału psychiatrycznego otrzymuje na jedną godzinę telefon, dzwoni właśnie do nas.
Skąd dzwonią do was ludzie?
Są to bardzo różne osoby i dzwonią z całej Polski, z miast, z wiosek, nie ma na to reguły. Ktoś opowiada na przykład, że jest w ciężkiej depresji, po licznych nawet operacjach i lekarze nie dają szans na uratowanie wzroku, taka osoba pyta na przykład o konkrety, jak się funkcjonuje w takich nowych warunkach i czy w ogóle można tak funkcjonować, poradzić sobie, czy nie będzie obciążeniem dla swojej rodziny itd. To są bardzo ważne pytania. Po godzinnej rozmowie czuć, że osoby zaczynają inaczej brzmieć, nawet pojawia się śmiech i niekiedy pytania, czy za kilka dni można jeszcze raz przedzwonić. Terapeuci są oczywiście, ale jednak czegoś musi brakować takiej osobie, skoro w takiej sytuacji dzwoni do nas. Osobiście jestem w stu procentach przekonany, że taki telefon jest potrzebny. Będę to na pewno robił, bo po prostu jest taka potrzeba.
Zdziwiło mnie pytanie pewnej potrzebującej osoby dosłownie z wczoraj, gdy po rozmowie zapytała, czy za tę rozmowę coś ma zapłacić. Zdałem sobie wtedy sprawę, że jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jak ktoś coś oferuje, to trzeba mu za to zapłacić. Odpowiedziałem, że absolutnie nie. Poświęcamy swój czas na te rozmowy, bo po prostu jest taka konkretna potrzeba u ludzi tracących wzrok. Gdybym sam nie stracił wzroku i nie przeszedł tego, przez co osobiście przeszedłem, nie miałbym pomysłu na taki telefon, bo nie widziałbym potrzeby.
Jeżeli sprawami osób niewidomych zajmują się osoby widzące, to potrzeby funkcjonowania takiego telefonu mogą po prostu nie zauważać, nie wyobrażać sobie sytuacji, w jakiej znajduje się człowiek z diagnozą utraty wzroku. My jednak wiemy, co to oznacza i jakie etapy, jakie stany wtedy się w sobie samym przerabia.
Telefony zaufania dla osób niewidomych i tracących wzrok:
Grzegorz Dudziński: 509767689
Henryk Migdalski: 601449364
Rozmawiała: Katarzyna Chrzan
Artykuł opublikowany dzięki uprzejmości redakcji Tygodnika Bydgoskiego.
Źródło: www.tygodnikbydgoski.pl